poniedziałek, 16 lipca 2012

Na ulicy Francuskiej 14 lipca


Jest taka w Warszawie, całkiem tam sympatycznie. W sobotę na tejże ulicy organizowany był dzień francuski – Rendez-vous z Francją. Piknik, zabawy dla dzieci, występy na scenie, muzyka. Pomysł bardzo ciekawy, ale z organizacją raczej średnio. 

Czekałam na ten dzień od pewnego czasu. Jakoś tak sobie wmówiłam, że w związku z tym, że na razie nie wybieram się do Paryża, spędzę chociaż jeden dzień przy zapachu bagietek, melodii francuskiej i przystojnych Francuzów. Co do tych ostatnich, to znalazło się kilku, co potwierdzi moja przyjaciółka. Co prawda  z wózkami, ale jakoś nam to nie przeszkadzało. Zaczęłyśmy nasz spacer oczywiście od kawy przy ul. Francuskiej 30. Zimna, aromatyczna i podobno jedna z najlepszych. Judyta zachwalała, a ja próbowałam zapamiętać jej nazwę, ale nie pamiętam…No, i tak właśnie piszę o super kawie, która nie wiem jak się nazywaJ Może jak Judyta tu kiedyś wejdzie, to podpowie. W ogródku  przed kawiarnią siedzieli Francuzi, więc postałyśmy chwilę posłuchać.  Tak to się spodobało mojej koleżance, że zaczęła naśladować ich język i w kółko powtarzała z francuskim akcentem „myszysą!”  (właśnie tak - NIC to nie znaczy!) albo „petirober”. Nie podobało się to jednak naszej małej Michalince w wózku, która zaczęła swoje popisy w tonacji bardzo wysokiej. Dziewczyny zjadły po drodze jeszcze lody, a potem przechodziłyśmy starcie z innymi ludźmi i ich biegającymi dziećmi, wózkami i rowerami. Stanowiska firm francuskich były rozstawione na ulicy, w związku z czym, miejsca do przejścia pośrodku było niewiele. Zatem oprócz wielkich baniek puszczanych przez jakiegoś klauna, groszku Bonduelle wymieszanego z kukurydzą i samochodów Citroena (?) nie widziałam nic.

Nasza wędrówka po ulicy francuskiej zakończyła się po 5minutach. Wróciłyśmy do kawiarni, wypiłyśmy lemoniadę i powtarzając wesoło „petirober”, zapakowałyśmy się do samochodu.
I tyle z mojej mentalnej wycieczki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz