wtorek, 3 lipca 2012

2 DNI W NOWYM JORKU

2 DNI W NOWYM JORKU

W piątek widziałam "2 Dni w Nowym Jorku". Czekałam na ten film bardzo długo, ciekawa Julie Delpy i jej francuskiego, który moim zdaniem jest ZNAKOMITY. Wybrałam kino Luna, trochę dziwnie było na początku, czułam coś w rodzaju kanalizacji i nie mogłam się skupić.
W każdym razie film mnie...nie porwał. Trzeba przyznać, że gra aktorska Julie i Chrisa Rocka rewelacyjna, oryginalna i dopasowana, natomiast miałam w niektórych momentach wrażenie, że Delpy stara sie za wszelką cenę być francuska jako Francuzka. Częste powtórzenia zdań, nazbyt wybuchowy charakter na przemian z refleksyjnym spokojem, ekstrawertyzm wypowiedzi i zachowań. No fajne to, ale nie w nadmiarze. Chris Rock - śmieszny, mimiczny, zażenowany, w cieniu większego aktora - Alberta Delpy, który, jak się niedawno dowiedziałam - jest ojcem Julie!! Pan Delpy absolutnie doprowadza mnie do śmiechu głównie komizmem sytuacyjnym. Uwielbiam go po prostu. I w dodatku ma brodę! Co jeszcze bardziej pogłębia moją sympatię względem jego osoby. Niezwykły aktor, wyczuwający swoją rolę, grający z pasją i ogromnym temperamentem.

ze strony www.novekino.pl

Co do samego filmu - Marion (Julie) mieszka tym razem w Nowym Jorku poznaje Mingusa (Chrisa), razem mieszkają i wychowują dzieci. Wszystko fajnie i super do momentu, gdy do filmu wkracza ojciec Marion i jej siostra. Ojciec zachowuje się ekscentrycznie, głośno, energicznie i zabawnie, siostra - uwodzi każdego kogo spotka na swej drodze, odsłania swój tyłek i pali gandzię. Mieszanka kulturowa doprowadza do zabawnych historii i nieporozumień, które negatywnie wpływają na związek Chrisa i Marion. I w tym momencie właśnie główna bohaterka zaczyna się gubić, traci własne JA (albo odzyskuje na nowo), a jak się denerwuje repetuje swoje myśli z przesadną częstotliwością. Trochę tego za dużo, za szybko, za tłoczno. Uciekały mi słowa, uciekał mi ekran i croissanty, które też miały tam swoją rolę w pewnej scenie.
Największą przyjemność sprawiał mi Albert i francuski oczywiście.
Czytałam recenzje, ogólnie pozytywnie.Jacek Rakowiecki, naczelny "Filmu" zachwala. Twierdzi, że to kontynuacja zabawnych "Dwóch dni w Paryżu". Jestem trochę innego zdania. "Dwa dni w Paryżu" pokazały więcej różnic kulturowych, również brawurową grę aktorską, ale zostawiały pewien niedosyt, chciało się oglądać więcej, poznać dalsze losy bohaterów. Tutaj mi tego zabrakło.
Podobno Julie Delpy została nazwana Woodym Allenem w spódnicy.
Tyle tylko, że ja Woody'ego Allena nie lubię...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz